Fade In:

Pierwszy raz mieliśmy okazję rozmawiać prawie półtora roku temu, gdy Biblioteka Scenariuszy Filmowych dopiero nabierała rozpędu. Dzisiaj (19 listopada) ta inicjatywa świętuje dwa lata działalności. Co się zmieniło od tego czasu?

Magdalena Wleklik:  Rośniemy. Od kilku miesięcy prowadzimy stronę facebookową (zapraszamy tutaj), która przekroczyła 1000 obserwujących, otworzyliśmy kanał na youtube. Docieramy do nowych polskich scenariuszy. Udało nam się zamieścić kilka w równoczesną premierą kinową, jak „Najmro”, „Czarny młyn” czy „Republika dzieci”. To wydaje mi się dużym sukcesem. Nadal proces pozyskiwania scenariuszy jest długi, będziemy pracować nad jego skróceniem

 

Zapewne sama korzystasz z bazy Biblioteki. Który umieszczony tam scenariusz najbardziej cię zaskoczył, zaintrygował?

Czytam każdy scenariusz, który publikujemy. Chyba najbardziej ciekawią mnie kultowe, starsze teksty: „Białe małżeństwo” Magdaleny Łazarkiewicz, „Był jazz” Feliksa Falka, „Na wylot” Grzegorza Królikiewicza. Jak to się dzieje, że pomimo upływu lat filmy te nie zestarzały się ani trochę? Na czym polega tajemnica? Właśnie do niej chcę dotrzeć.

 

W poprzedniej rozmowie dużo miejsca poświęciliśmy sytuacji scenarzystów na polskim rynku. To jeden z tych tematów, który jest nadal aktualny. Niestety nadal nie został sfinalizowany projekt statusu artysty zawodowego, nie rozwinęły się stypendia scenariuszowe, nie mówi się o tworzeniu nowych inicjatyw w postaci publikacji przeznaczonych dla osób piszących czy dodatkowego festiwalu scenarzystów. Jak to wygląda z twojej perspektywy?

To prawda, może się wydawać, że od dłuższego czasu na rynku panuje stagnacja. Wielu scenarzystów jest w kiepskiej sytuacji. Przechwytywani przez różne komercyjne platformy, łapią się każdej niewdzięcznej pracy. Rozmawiamy dosłownie na chwilę przed wielkim wybuchem. Wkrótce ogłoszony zostanie projekt poprawy sytuacji polskich filmowców. Działalność w zarządzie Koła Scenarzystów SFP i współtworzenie Biblioteki Scenariuszy Filmowych dają mi możliwość zajrzenia do środka, czasem konsultacji lub organizacji jakiegoś wydarzenia. Możemy mieć nadzieję, że scenarzyści sporo na tym zyskają.

 

Wykładasz scenariopisarstwo w Instytucie Badań Literackich PAN. Dostrzegasz jakieś trendy, wspólne motywy, cechy charakterystyczne wśród osób rozpoczynających przygodę z pisaniem?

Wielu adeptów sztuki scenariopisarskiej przynosi mi na warsztaty te same tematy, protagonistów, literackie czy reklamowe myślenie o fabule filmu. Ale jestem przecież w Instytucie właśnie po to, żeby zmienić kierunek ich myślenia. Lubię rozmawiać o kinie, bo to tak naprawdę rozmowa o nas samych, o życiu. Żartuję sobie, że jestem bardziej muzą niż nauczycielką. Talentu nie da się przecież nauczyć. Ale też nie jest tak, że albo ktoś posiada talent do pisania scenariuszy, albo nie. To nie może być myślenie zero-jedynkowe. Każdy może odnaleźć swoje miejsce. Dla tych, którzy przekonają się, że film nie jest dla nich, pokazuję, że scenariopisanie jest dziedziną sztuki szerszą niż może się zdawać. Można pisać formy bliższe teatralnym, jak teatr telewizji czy radiowy, programy telewizyjne, do internetu, do VR. To, że coś nie jest filmowe, nie znaczy, że ma być kiepsko napisane. Na braku dobrego scenariusza cierpi przede wszystkim widz.

Mój sposób myślenia na pewno nie jest zły, bo każdego roku mam komplet słuchaczy na kilku warsztatach. W styczniu rozpoczynamy ósmą edycję Warsztat Pisania Scenariusza i Dramatu w IBL PAN (o szczegółach warsztatu możecie przeczytać tutaj).

 

Od dawna realizujesz się scenariopisarsko pisząc słuchowiska. Opowiedz proszę więcej o specyfice pisania pod produkcje audio.

Dla teatru radiowego zaczęłam pisać jeszcze podczas studiów scenariopisarskich w Szkole Filmowej w Łodzi, kilkanaście lat temu. Szybko zorientowałam się, że pociąga mnie tam przede wszystkim reżyseria. W filmie lubię łączyć swoją wizję z wizją operatorską i reżyserską, lubię etap developmentu, konsultacje, dyskusje o przebiegu fabuły czy o postaciach, jakby były prawdziwymi ludźmi. W radiu mam inaczej. Znaczna większość reżyserów, z którymi pracowałam, nie wykorzystywała potencjału moich scenariuszy, dlatego postanowiłam tutaj na autorską wizję, samodzielny wybór kompozytorów i aktorów, pełną odpowiedzialność za słuchowisko. Teatr radiowy nie bez powodu nazywany jest teatrem wyobraźni. Tworzenie go jest inne, nie mogę powiedzieć, że łatwiejsze. Trafia się tu do innego typu odbiorcy, a zakres tematyczny jest odległy od tych, którymi żyją środki masowego przekazu. Trudniej jest zatrzymać uwagę słuchacza. Za pomocą dźwięków stworzyć w jego wyobraźni obraz. Ale to również dobre wyzwanie.

Na pewno scenarzysta radiowy musi mieć dobre ucho, mieć zdolność do usłyszenia, jak zapisane przez niego słowa zostaną wypowiedziane, w jakich dźwiękowych atmosferach, z jaką muzyką, z muzyką czy na ciszy – i co te wybory właściwie znaczą? Jak korespondują z całością fabuły, z podjętym tematem? Myślę, że w radiu liczy się stworzenie wrażenia intymności ze słuchaczem, porozumienia dusz, jakby stało się tuz przy jego uchu i szeptało. Bliskość literatury, często poezji, jest wręcz namacalne. Dla każdego scenarzysty próba pisania dla radia to dobra lekcja.

 

David Mamet powiedział kiedyś, że dobry scenariusz filmowy powinien móc obyć się całkowicie bez dialogów. W produkcjach audio dialog jest absolutnie wszystkim. W jaki sposób pracujesz nad udoskonalaniem swoich dialogów?

W ostatnim czasie piszę tak wiele różnych scenariuszy, na konkretne terminy, że dialog ćwiczy się sam, w międzyczasie. Przez lata pracy mam w głowie kilkaset unikalnych, osobiście wykreowanych postaci. Prawie do każdej z nich wracam bez kłopotu i mogę opowiadać godzinami. Mniej pamiętam przebieg fabuły, ale bohaterów zawsze. Scenarzysta uczy się całe życie – od życia. Słucham ludzi, o czym i w jaki sposób mówią. Coraz mniej sepleni czy jąka się, co oznacza, że logopedia w Polsce jest na wysokim poziomie. Co jeszcze robię? Podczas pisania kwestii mówionych gadam do siebie, sprawdzam jak dana fraza układa się w ustach. Trudniejsze partie czyta mi na głos któraś z bliskich osób.

 

Rynek audio niesamowicie dynamicznie rozwija się w Polsce – podcasty, audioseriale, słuchowiska, reportaże dokumentalne. Czy widzisz w tym szansę dla scenarzystów?

Nie tylko widzę, ale aktywnie z niej korzystam. Widzę również, że rynek nasycił się wystarczająco i już za chwilę zacznie się cofać. Pozostaną ci, dla których to nie tylko sposób na zarabianie, ale droga życia.

 

Jak zaczęła się twoja przygoda ze scenariopisarstwem?

Choć sam zawód rzeczywiście przynosi wiele przygód, to ja nigdy nie traktowałam go jako przygody samej w sobie. Już jako ośmiolatka pisałam wierszyki, które recytowano na apelach szkolnych. Kochałam kino, telewizyjne „W starym kinie”. Zawładnęły całkowicie moją wyobraźnią. W liceum, zainspirowana Gałczyńskim, pisałam utwory paradramatyczne, stworzyłam własna rubrykę „Literatrzyki” w szkolnym kwartalniku „Literat”. To było coś prawdziwie mojego. Choć mogłam zostać zawodową tancerką czy później choreografem, to jednak stale wracałam do pisania. I jedna z tych prób okazała się strzałem w dziesiątkę. Byłam nastolatką, gdy odważyłam się wysłać jedną z moich prób dramatycznych na konkurs. Dostałam nagrodę i zaproszenie na warsztaty, podczas których tutorami byli wspaniali filmowcy, Piotr Łazarkiewicz, Piotr Trzaskalski, w ogóle mam szczęście do Piotrów. Znalazłam swoje miejsce w życiu. Nie było odwrotu.

Adeptom sztuki scenariopisarskiej radzę, aby stale konfrontowali napisane przez siebie teksty. Tylko konfrontacja przynosi rozwój. Jeśli boicie się negatywnej oceny, jeśli przyjmujecie ją zbyt osobiście, to po was. Ten zawód to ciągłe wyzwanie, nawet po 20 latach, nawet po stu premierach.

 

Jak wygląda twoja praca nad scenariuszem? Od czego zaczynasz? Co jest w niej najważniejsze?

Na pewno robię wnikliwą dokumentację, a kontakt z żywym człowiekiem, jego osobista relacja, jest zwykle najciekawsza. Daję sobie czas na wymyślenie konstrukcji, miejsca wejścia w opowieść i wyjścia z niej. Wchodzę w najpóźniejszym możliwym momencie. To moje wstępne koordynaty. Potem wczuwam się w widza i zastanawiam, czego tak naprawdę ma doświadczyć podczas oglądania/słuchania. Czy mam opowiedzieć „z przytupem” czy sączyć opowieść, jakie tempo pasuje do podejmowanego tematu, z jakimi emocjami chcę widza wypuścić z rąk. Potem wymyślam i analizuję każdą z postaci – to zajmuje sporo czasu – z czyjego punktu widzenia fabuła zostanie opowiedziana, czyja perspektywa jest najciekawsza. Tworząc postaci korzystam z charakterów ludzi, których znam w realnym świecie. Często wyostrzam ich zalety i wady, wkładam w niekomfortowe sytuacje. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – słowa Szymborskiej zawsze wybrzmiewają przy tej okazji.

 

Jakie są najważniejsze elementy dobrego scenariusza?

Najważniejszym elementem jest autor. Każdy w gruncie rzeczy jest bohaterem swojego własnego scenariusza. Jestem zwolenniczką koncepcji Christophera Voglera, w której autor towarzyszy rozwojowi swojego dzieła, podlegając równoległemu rozwojowi.

 

Jaką radę dałabyś osobie zaczynającej przygodę ze scenariopisarstwem? 

Jest prosta i złożona zarazem: Nie matkuj swoim postaciom. Nie ograniczaj swoim kodeksem moralnym. Nie tłumacz ich. Niech robią, co chcą, a nie to, na co im pozwalasz.

 

Jakie są twoje dalsze plany scenariuszowe?

Po pierwsze, zakończyć rozpoczęte projekty. To i tak pracy na kolejne dwa lata. Podoba mi się wszechstronność zawodu scenarzysty. Pewne wrodzone zdolności, a także doświadczenie, pozwalają mi pisać dla różnych mediów: dla filmu, telewizji, teatru, radia. Jestem spokojna o swój zawodowy los. Daje mi satysfakcję i wolność. Im dłużej pracuję w zawodzie, tym bardziej liczą się mądrzy, fajni współpracownicy. Praca pisarza, a przecież scenarzysta jest pisarzem, mocno obciąża fizycznie i psychicznie. To „harówka w kopalniach języka”, jak mówiła w jednym ze swoich wykładów Margaret Atwood. A więc mam plan na harowanie. Gdy piszę, czuję, że żyję.

 

Dziękuję za rozmowę.

Więcej o Magdalenie możecie przeczytać na jej stronie:  www.wleklik.com

Dotychczas w ramach cyklu Fade In prezentującego rozmowy ze scenarzystami i scenarzystkami ukazał się:

Fade In #1:  Tomasz Klimala