Scenariusz, inaczej niż na przykład książka, nie jest produktem końcowym. Jest elementem większej całości i tylko w takiej postaci funkcjonuje i działa. Jego ostateczna ocena nierozerwalnie związana jest z odbiorem całego filmu. To reakcja widzów jest finalnym testem jakości pracy scenarzysty. Ja do tej pory nie miałem jeszcze okazji przystąpić do tego wymagającego egzaminu dlatego też nie szafuję określeniem scenarzysta w swoim kontekście. Mam jednak nadzieję możliwie szybko ten stan rzeczy zmienić.

„Rój”, 99-stronicowy scenariusz, którego drugi draft ukończyłem kilka tygodni temu, jest obecnie moją największą nadzieją na zmianę statusu z teoretyka na praktyka.

To, utrzymana w gatunku thrillera psychologicznego, historia matki która, po wielu latach życia w izolacji na wyspie, postanawia się wyrwać spod wpływu despotycznego męża, przełamać strach dzieci, pokonać przeciwności losu i wrócić z rodziną do cywilizacji.

Obecnie scenariusz (i wiele innych dokumentów) jest przygotowywany by stanąć do walki o uznanie ekspertów Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w ramach styczniowego Programu Operacyjnego „Produkcja filmowa”.

Ojcem tego projektu – pomysłodawcą, współscenarzystą, reżyserem i producentem – jest Bartek Bala, dla którego będzie to pełnometrażowy debiut.

Mocno wierzę w to przedsięwzięcie i mam nadzieję, że nie tylko trafi ostatecznie na ekran, ale także znajdzie swoją widownię i będzie przyczynkiem do wielu interesujących dyskusji na temat wolności, miłości, samotności i poświęcenia.

A wszystko zaczęło się od internetowego ogłoszenia…

 

Czy branie scenarzysty z ogłoszenia to dobry pomysł?

Agnieszka Kruk, propagatorka edukacji scenariuszowej i twórczyni StoryLab.pro, stara się na różne sposoby dbać o początkujących scenarzystów. Jednym z efektów jej działań jest sprawnie funkcjonująca grupa na Facebooku o nazwie „Tajna grupa scenarzystów” zrzeszająca już ponad 1400 osób. To przyjazne miejsce do wymiany doświadczeń i pozyskiwania informacji na temat konkursów scenariuszowych czy możliwości pracy w zawodzie. Właśnie w tej grupie, 31 marca 2017 roku, ukazało się krótkie ogłoszenie:

Nazwa firmy nic mi nie mówiła. Nazwisko ogłaszającego się też nie. Rezultaty googlowania – nader skromne. Zasięgnąłem opinii bezpośrednio u Agnieszki, ale ona również nie znała Bartka. Jednocześnie miałem własne projekty nad którymi chciałem pracować. Nie potrzebowałem niczego nowego.

Jednak coś mnie podkusiło by się zgłosić. Z dzisiejszej perspektywy to „coś” zdefiniowałbym jako mieszankę zaintrygowania prostotą ogłoszenia z wrodzoną potrzebą rywalizacji.

Po kilku dniach dostałem maila skutecznie łechcącego moje ego, że z ponad 30 zgłoszeń to przesłane przeze mnie okazało się najciekawsze. Podczas pierwszej rozmowy telefonicznej poznałem podstawowe założenia projektu:

  • Długość: Scenariusz krótkometrażowego filmu fabularnego – do 30 stron.
  • Gatunek: Dramat psychologiczny lub thriller psychologiczny
  • Lokalizacja akcji: wyspa
  • Podstawowe założenie: rodzina, z własnego wyboru, od wielu lat mieszka z dala od cywilizacji
  • Temat: wolność
  • Tytuł: „Rój”

Tylko tyle i aż tyle.

Zastanawiając się nad ostateczną decyzją mierzyłem się z dwoma głównymi wątpliwościami:

Po pierwsze – czy te założenia mnie interesują? Czy będę w stanie stworzyć wciągającą historię i intrygujących bohaterów w oparciu o nie? Czy włożona praca w zgłębienie tematu (życie w alienacji od cywilizacji wymagało ogromnego reserachu) przyniesie zadowalające efekty artystyczne? Czy film na podstawie takiej historii ma szansę na realizację w Polsce?

Po drugie – czy jestem gotów pracować na czyjeś zlecenie? Czy będę w stanie iść na kompromisy? Czy będę potrafił się podporządkować? Czy fakt, że geneza historii nie pochodzi ode mnie nie będzie mnie uwierał?

By znaleźć odpowiedzi na te pytania musiałem na chwilę się zatrzymać i przyjrzeć sobie. Zdecydowałem, że bez względu na wszystko, będzie to dla mnie wartościowe doświadczenie.

Wzięliśmy się do pracy.

 

Co było pierwsze: jajko czy kura?

Arystoteles w „Poetyce” (pierwszym i najważniejszym podręczniku scenariopisarstwa) przekonywał o wyższości historii nad bohaterem. Z kolei Lajos Egri, autor „The Art Of Dramatic Writing” na czoło wysuwa postać prezentując ją jako twórcę akcji, a co za tym idzie motor napędowy fabuły.

Prawda, jak to zwykle bywa, leży pośrodku. Historia i Bohater są ze sobą nierozerwalnie połączone, wzajemnie na siebie wpływają i się napędzają. Nie da się stworzyć wartościowego tekstu gdy jedna z tych rzeczy nie funkcjonuje. Pytanie od czego zacząć?

Naszym punktem wyjścia był temat i przesłanie historii. Szybko ustaliśmy o czym dokładnie chcemy opowiedzieć. Wolność to bardzo szerokie, uniwersalne pojęcie, często podlegające różnym interpretacjom. Spędziliśmy z Bartkiem wiele godzin na rozmowach o naszych definicjach wolności i o tym czym ona, w kontekście naszej historii i naszych bohaterów jest. Na tych pierwszych spotkaniach stworzyliśmy rdzeń naszego projektu do którego zawsze, szczególnie w trudnych chwilach, mogliśmy się odwoływać.

Kolejnym krokiem był wybór głównego bohatera. Zdecydowaliśmy się, że na wyspie będzie mieszkać jedna, czteroosobowa rodzina – Ojciec, Matka, Syn i Córka. Przez kolejne tygodnie sprawdzaliśmy jak ta historia wygląda z perspektywy Ojca, jak z punktu widzenia Syna, a jaki ma na nią wpływ Matka. Każda taka zmiana niosła ogromne konsekwencje w wydźwięku całości, więc ostateczny wybór był bardzo trudny i niewątpliwie kluczowy dla efektu końcowego. Ostatecznie zdecydowaliśmy się postawić na Matkę, a motorem napędowym wydarzeń uczyniliśmy jej chęć opuszczenia wyspy.

 

Mamy scenariusz. Co dalej?

Scenariusz „Roju” powstawał od kwietnia do września 2017 roku. Krótko? Długo? Pewnie zależy od punktu widzenia. Biorąc uwagę konieczność kompromisów (dwóch współscenarzystów), logistykę (Bartek mieszka na Śląsku, ja w Warszawie), specyfikę historii (wymagany duży research) i życiową codzienność („normalna” praca, rodzina) myślę, że musiało to tyle trwać. Ostateczny deadline – termin składania wniosków do programu 30 minut w Studiu Munka – został dotrzymany.

Odmowa jest stałym elementem życia scenarzysty. Każdy piszący musi się przyzwyczaić do tego, że będzie odrzucany ciągle i na wszelkie możliwe sposoby. Wszyscy musimy do tego przywyknąć i traktować jako część naszej profesji. Nie jest to przyjemne. Nie jest to proste. Nie jest to łatwe. Trudno nie podchodzić emocjonalnie do pracy której się poświęciło tyle czasu i wysiłku. Ale innej drogi nie ma.

Negatywna odpowiedź z Munka była kolejną możliwością zastosowania powyższej teorii w praktyce. Mając już za sobą sporo doświadczeń filmowych zdawałem sobie sprawę, że szansa na dotację jest mała, ale łudziłem się, że to co przygotowaliśmy dobrze wpisywało się w cele programu 30 minut i tym razem się uda. Nic z tego. Trzeba było rozpocząć poszukiwania innych możliwości.

Jednym z powodów dla którego mocno zaangażowałem się w ten projekt była duża szansa na jego realizację. Od pierwszej rozmowy czułem, że z Bartka ta historia się wyrywa i zrobi wszystko by ją filmowo opowiedzieć. Dlatego wierzyłem, że odmowa ze Studia Munka nie zabije tego projektu. Byłem przekonany, że Bartek podejmie rękawicę i doprowadzi do realizacji bez względu czy miało by to zając rok czy pięć lat.

Nie pomyliłem się.

Nie przewidziałem jednak, że wróci do mnie z takim pytaniem…

 

Po co robić krótki metraż jak można długi?

Wbrew pozorom decyzja o przerobieniu trzydziestki na pełen metraż nie była łatwa i oczywista. O moich wątpliwościach, procesie adaptacji i ostatecznych efektach napiszę w jednym z kolejnych wpisów.

Tymczasem życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i spełnienia wszelkich, nie tylko scenariopisarskich, marzeń w 2019 roku.

Ciąg dalszy nastąpi…