PRZYGODY SCENARZYSTY

czyli wytwórnia scenariopisarskich przypowieści i podpowiedzi

Menu
  • Strona główna
  • Projekty
  • O mnie
  • Warto
  • Kontakt
Menu

SerialCon i ani słowa o Story Grid

Posted on 07/05/2019 by Maciej Słowiński

Drugi raz po raz pierwszy na festiwal filmowy do Krakowa już nie pojadę. Dlatego dziś intelektualnych analiz nie będzie, zastąpi je opowieść o tym, jak wyrwałem się na wyczekiwane wakacje: Off Camerę.

Moja wspólniczka od marzeń o literackiej sławie, Marta Kotarba, lat temu parę zatytułowała swoją sztukę „Semiperyferie”, czym na trwałe wprowadziła te słowo do mojego słownika. Zostało ze mną ze względu na przypisywaną zjawisku, które te słowo opisuje, ciekawą cechę. Centrum podobno jest zbyt zabetonowane, aby być innowacyjne, a peryferia są zbyt odległe, aby się przebić, stąd najbardziej twórcze jest to coś pomiędzy: semiperyferie. Nie pamiętam już, czy Marta użyła tego przykładu, ale ja go używam: Chrześcijaństwo narodziło się na obrzeżach Imperium Rzymskiego. Obrzeżach, ale jednak Imperium (a nie np. w ciemnym borze nad Łabą).

Zastanawiając się nad swoim pomysłem na Off Camerę (bo warto takowy mieć, gdyż tam się zbyt wiele dzieje, aby strategia „zauczestniczę we wszystkim” nie była naiwna) zadałem sobie pytania: a gdzie na tych semiperyferiach mogłyby być moje semiperyferie? No i wyszło mi, że tym razem będzie to SerialCon.

 

Ślepnąc od świateł Krzysztofa Skoniecznego

Zaczęło się w poniedziałek 29.04 wieczorem od spotkania z Krzysztofem Skoniecznym i Janem Fryczem, czyli od Q&A z twórcami „Ślepnąc od świateł”. I tu pierwsza porada praktyczna dla wszystkich, którzy jeszcze nigdy nie byli na tej imprezie, a chcieliby się wybrać. Zaproszenie sugerowało, że wstęp na Q&A jest wolny i ponieważ interesował mnie samo Q&A, uznałem, że nie ma co komuś zabierać biletu na późniejszy seans „Ślepnąc od świateł”. Błąd. Frajerski. Bo bilety okazały się pełnić funkcję wejściówki i na Q&A. Pani z obsługi wpuściła jeszcze dziesięć osób bez biletu i opuściła szlaban, ze słowami „Zapraszamy za rok” (co chyba miało robić za żart dla rozładowania atmosfery…)

Uratował mnie brak alternatywnych planów na wieczór i pewna powolność umysłu w szukaniu odpowiedzi, co uczynić z tak oto zaczętym festiwalowym wieczorem. Gdy tak stałem i stałem, i myślałem, i myślałem, to liczba chcących wejść bez biletu stopniała do trzech i wtedy Pani z Obsługi o Fioletowych Włosach i Uroczym Dołku w Podbródku otworzyła przed nami wrota sali kinowej i dopchnęła nas kolanem do środka.

Jeżeli chodzi o samo spotkanie, zabrakło mi w nim jednego: obecności Przemka Stańskiego obok mnie. Przemek jest reżyserem, z którym nakręcimy nasz wspólny debiutancki pełen metraż (ależ nic prostszego: najpierw należy napisać przebojowy scenariusz, a w drugim kroku przekonać PISF! Piszę o naszych planach, bo artykuł ma z założenia być utrzymany w żartobliwym tonie i Pan Bóg też jest zaproszony do zabawy).

No więc bardzo, ale to bardzo chciałbym pokazać Przemkowi Krzysztofa Skoniecznego. Niechby się diament przyjrzał brylantowi – kombinowałem. Bo Skonieczny zjawiskowy jednakowoż jest. Od pierwszych chwil wypełnił sobą całą przestrzeń kinową. I zrobił to w jakiś taki bezinwazyjny sposób, że w zasadzie chciało się więcej. To się chyba nazywa charyzma? Jakoś tak. Rzuciło mi się to w oczy natychmiast po wejściu na salę, a pod koniec rozmowy wydobył to i nazwał nie kto inny jak sam Jan Frycz, z komentarzem, że on ma tak zawsze, nie tylko tu. Skonieczny zwrócił moją uwagę na dwie rzeczy, których chyba mam tendencję nie doceniać: muzykę (jako źródło rytmu i atmosfery w opowieści) i lokalizację („chciałem, aby Warszawa była równoprawnym aktorem”). Ok, dzięki, jest o czym pomyśleć.

 

Pod powierzchnią oczekiwań

Nauczony poniedziałkowym doświadczeniem we wtorek rano pobiegłem do punktu kasowego i poprosiłem o bilety na wszystkie pozostałe seanse (na tej imprezie są za darmo, nie służą zarabianiu pieniędzy, ale limitowaniu chętnych). Na wtorkowe „Pod powierzchnią” biletów nie było. Za to dostałem bilety na środową „Wizjonerkę” i czwartkowy „Bauhouse”.

Brak biletu na „Pod powierzchnią” nie przeszkodził mi, pełnemu nadziei, pojawić się i na tej imprezie. Było inaczej niż dzień wcześniej, bardzo inaczej. Ścianka, aktorzy, fotografowie, wywiady, kieliszki z szampanem, korposzlif i blichtr. A przy drzwiach dwa rosłe cerbery, które przekierowywały mnie do punktu przyjęć obsługiwanego przez dwie miłe hostessy (piękne i bestie).

Grzecznie zapytałem panie hostessy, czy będzie szansa na wejście bez biletu. Odpowiedziały, że trzeba poczekać do 20-tej i poprosiły o zajęcie miejsca w kącie za wolontariuszami, gdzie stał już tłumek sępów bez wejściówek. Stanąłem wśród nich i ja, sokół bystrooki. (Ot, magia dnia codziennego).

Była i moja Pani z Obsługi o Fioletowych Włosach i Uroczym Dołku w Podbródku. Ucieszyłem się na jej widok. Uśmiechnąłem, a ona … złamała mi serce, zwracając się do jednego z ochroniarzy takimi oto słowami: „Szkoda, że panów nie było wczoraj”. Uroczy dołek w podbródku nie kompensuje braku podstawowej wiedzy ornitologicznej – stwierdziłem.

Z nadziei i obaw, które towarzyszą takim sytuacjom, zawsze coś ciekawego się urodzi. Perełek trafiło się kilka, ale ta około 20-tej zachwycała. Zjawiła się wówczas pani, której ruchy i postawa sugerowały, że jest Tą Najważniejszą Panią z Obsługi. Tonem wyrażającym troskę (czytaj: protekcjonalnym) spytała: „No i po co państwo tu stoją? Mamy nadkomplet, w środku już jest więcej gości niż miejsc”. A wtedy zza jej pleców wychyliła się kobieta z pytaniem, czy ktoś chce z nią wejść, bo ma wolną wejściówkę. Najważniejszej Pani z Obsługi zeszło powietrze. Mimo wszystko uwierzyłem jej. Bo jakie było prawdopodobieństwo zjawienia się drugiego gościa, którego ktoś wystawił do wiatru? Około 20:30 byłem gotowy odpuścić sobie, zejść z grzędy, jak już to poczyniło sporo osób przede mną. I wówczas znowu pojawiła się Ta Najważniejsza Pani z Obsługi, która jak gdyby nigdy nic wcześniej miedzy nami nie zaszło, nie padło żadne „po co”, ogłosiła: „a teraz będziemy państwa wpuszczać trójkami”… I tak trafiłem na salę. Co więcej – tam było sporo wolnych miejsc?! Nie bardzo wiele, ale wystarczająco wiele, aby dostrzec, że sala nie jest wypełniona po brzegi. No to kto tu komu wyświadcza większą przysługę? – przemknęło mi przez myśl.

Rozmowa z autorami – z przykrością stwierdzam – była drętwa. Organizatorzy zadbali o wszystko prócz …autentyzmu. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, bo ten korposzlif nie wróżył niczego innego. Potrafi przerobić najbardziej inteligentne osoby w sztywne kukły. Porównanie ze spotkaniem ze Skoniecznym i Fryczem z dnia poprzedniego wypadało boleśnie. Innymi słowy z tej rozmowy nie udało mi się wziąć niczego dla siebie.

Na szczęście zrekompensowała mi to emisja przedpremierowego pierwszego odcinka drugiego sezonu „Pod Powierzchnią” – nie dlatego, aby był jakiś wybitny – ale sprawności realizacji odmówić mu nie można było i stał się źródłem refleksji. Prawie dekadę temu Agnieszka Kruk na kursie z pisania seriali zadała nam pracę domową, aby policzyć beaty w pierwszym epizodzie wybranego serialu anglosaskiego i beaty w dowolnym wybranym odcinku polskiego serialu. Wnioski mięliśmy wyciągnąć samodzielnie. Mój był taki: w pierwszych 5 minutach serialu angielskiego (analizowałem bodajże wówczas „Dwie spłukane dziewczyny”, a więc to musiał być rok 2011) było więcej beatów niż w całym półgodzinnym epizodzie odcinka polskiego. Przepaść. I to – stwierdzam na podstawie obejrzanego odcinka „Pod Powierzchnią” – się poprawiło. Coś tam jednakowoż idzie ku lepszemu.

 

Na festiwalu filmowym czasami ogląda się filmy…

W środę w Krakowie pojawił się Przemek Stański i przypomniał mi prostą prawdę – na festiwale przyjeżdża się po to, aby oglądać filmy festiwalowe. Odkrywcze. I od razu zabrał się do roboty. Albo zadanie miał proste, albo ma dobre oko, bo wybrał do obejrzenia filmy, które naprawdę były tego warte.

Odniosę się do trzech Przemkowych wyborów:

„Midnight Runner”  –  Jest to film o przeistaczaniu się bardzo nieszczęśliwego człowieka w seryjnego mordercę. Grzech pierworodny fabuły: nie polubiłem głównego bohatera. Przez dłuższą chwilę niepokoiło mnie, że nie rozumiem dlaczego, bo wydawało mi się, że twórcy zadbali o wszystkie znane mi zabiegi warsztatowe, aby było inaczej. Pamiętam, że dzień później rozmawiałem na ten temat z Inez i spekulowałem, że może chodzi o proporcję użytych środków? Na pewno żal mi było głównego bohatera, na pewno był fascynujący, opowieść opowiedziana była z jego perspektywy, co też służy sprawie – to czego tam niby brakowało, aby go polubić? Aż w pociągu relacja Kraków-Warszawa mnie oświeciło. Bohater w trakcie całego seansu nie ocalił ani jednego kotka! Wszystko, co robił, robił dla siebie, jedynie brał, nic nie dawał. Dexter ocalał kotki, nawet Hanibbal Lecter ocalił z jednego czy dwa, a tu nic, pustynia. Czyli jednak niedostatek warsztatowy. Uff. Świat wrócił na właściwe tory.

„Alfa, prawo do zabijania” –  Ważny dla mnie film. Nakręcony w technice script-docu, czyli bez aktorstwa i z wszechobecnym mastershotem. Przewartościował moje podejście, bo pokazał, że można w ten sposób nakręcić coś dobrego. Jest to nawet jeszcze bardziej obiecujące, bo w tego typu produkcjach głównym bohaterem jest … scenarzysta! Niby, jakby się tak zastanowić, to jest to oczywiste – ale dobry przykład (a „Alpha” jest dobrym przykładem) okazuje się być czymś bezcennym.

 

„Okna, okna” – Króciutki, godzinny seans. Ciepła antiplotowa historia, którą można by otagować: „#WsiSpokojna, #WsiWesoła,” tocząca się w oparach absurdu i oglądana wśród wybuchów śmiechu publiczności. Gorąco polecam. Taki przyjemny deser do pośmiania się i do wzruszenia (bo ostatecznie okazuje się to być romantyczną historią miłosną). Była to ostatnia rzecz, którą zobaczyłem przed wskoczeniem do pociągu. Naprawdę miłe zakończenie całości. Mógłbym tylko przyczepić się do jednej rzeczy, bo twórcy poczynili ryzykowny zabieg – rozpoczęli film z metapoziomu, tzn. początek był filmem o kręceniu tego właśnie filmu. Nie zaszkodziło to bardzo opowieści, bo to był sam początek i później twórcy się od tego wyraźnie odcięli: nastąpiła nawet zmiana głównego bohatera. Moim zdaniem uzyskany efekt komediowy jednak nie był warty wyprawki. Dla mnie to raczej przestroga niż zachęta. #Unikać.

Do Warszawy z festiwalu wróciłem z pracą domową. Gdzieś – najlepiej po cichu – trzeba jeszcze będzie obejrzeć: „Słodki koniec dnia” Jacka Borcucha i „Sons of Denmark” Ulaa Salima.

 

Warsztaty czyli nie ma głupich pytań?

Oprócz oglądania filmów brałem udział w przygotowanych przez organizatorów warsztatach. A było w czym wybierać i z każdego coś tam, mniej lub więcej, można było coś dla siebie wziąć.

Ze spotkania z twórcami serialu „Chyłka” zapamiętałem przeprowadzoną przez Piotra Stramowskiego brawurową obronę tezy, że nie ma głupich pytań. A piłeczkę dostał do odebrania niską, bardzo niską i do tego podkręconą. Pytanie z sali brzmiało: „Dlaczego zgolił pan brodę, bo w „Pitbullu” pan przecież miał?”. Ktoś chciałby się zmierzyć, z zadaniem, jak można by na to pytanie odpowiedzieć w duchu „nie ma głupich pytań”?

Dobrze wspominam panel „O serialowych komediodramatach…” prowadzony przez panie z portalu Serialowa. W świecie seriali komediodramaty są mi najbliższym gatunkiem i chętnie wysłuchałem tego, co panie prowadzące miały na ich temat do powiedzenia. I jakoś nie przestraszył mnie ich pesymizm i obawy, że gatunek ten jest w odwrocie. Pożyjemy, zobaczymy, jestem optymistą. Za listę wartych obejrzenia seriali i ich krótkie omówienie serdecznie dziękuję.

Na swój sposób interesujący był udział w warsztacie z Andrew Ellardem („I have a brilliant idea! Scriptwriting workshop”), na którym Andrew pomagał autorom rozwijać nadesłane projekty. To był mój pierwszy kontakt face to face ze script editorem. A ponieważ przymierzam się i mam ambicje, aby w przyszłości – prócz pisania – również zajmować się pomaganiem osobom piszącym, każde spotkanie z osobami parającymi się tym profesjonalnie budzi moją ciekawość.

Rozczarowaniem natomiast okazał się wykład zatytułowany: „Światem rządzą kobiety. 9 sezon The Walking Dead”. Jeżeli ktoś kusi mnie postaciami kobiecymi, to oczekiwałbym, że ma na ten temat jakieś przemyślenia i nie ograniczy się jedynie do streszczania, co się z daną bohaterką działo w tym czy innym odcinku i czy ją lubił, czy nie.

Nie zabrakło mnie oczywiście na ogłoszeniu platformy dla scenarzystów TVN Discovery. Czekam na jej otwarcie, wiążę z nią nadzieje i bardzo temu przedsięwzięciu kibicuję – ale jednak temat za mało semiperyferyjny, aby się nadawał do tego konkretnego artykułu. Przeczytajcie sobie, proszę, inne relacje z tego wydarzenia 😉

W tylu spotkaniach i warsztatach dałem radę wziąć udział.

 

Kopciuszek na balu

A gdyby ktoś wątpił, że świat to mało magiczne miejsce, to na własnym przykładzie mogę potwierdzić, że czasami do Kopciuszka przychodzi Wróżka z zaproszeniem na bal. Tym razem Kopciuszków było dwóch (ja i Przemek), Wróżka jedna, a balem była uroczysta gala rozdania nagród Script Pro, na którą zupełnie niespodziewanie otrzymaliśmy zaproszenia.

I to było coś. Moje święto moich ludzi, marzycieli! Oczywiście, że kiedyś chciałbym stanąć tam na scenie i odebrać nagrodę. Niemniej jestem już w wieku, w którym pojawia się zrozumienie, że ta chęć i te pragnienie są znacznie ważniejsze od ich spełnienia. A nikomu nie życzę tkwienia w życiowych schematach, które by ich pozbawiały nadziei i marzeń.

Stąd bardzo mocno klaskałem wszystkim finalistom i laureatom tegorocznego Script Pro. (A jeżeli ktoś twierdzi, że najbardziej to jednak Ewie Rozenbajgier i Marcinowi Ciastoniowi, to niech to udowodni.)

A kim była Wróżka? Wskazówka numer jeden: Wróżka wygląda jak prawdziwa Wróżka. Ale jeżeli komuś i to nie wystarcza, to jeszcze jedna wskazówka: gala zakończyła się projekcją Notting Hill i Wróżka jest w ścisłej czołówce osób z branży, którą bym polecał każdemu scenarzyście wspólne obejrzenie filmu w tym konkretnym gatunku. Wszystko jasne, huh? Super!

Tak wyglądał mój udział w SerialCon+ w tym roku. Z głową w chmurach i na głowie jednocześnie.

Wróciłem do domu o ten festiwal bardziej scenarzystą niż wyjechałem.

 

O Autorze

Karol Lemański – scenarzysta i konsultant scenariuszowy (w trakcie szkolenia), rocznik 1972. Oczekuje medalu za 20-letni staż małżeński z tą samą kobietą (żeby nie było, Iwonie medal też się należy, większy). Ojciec dwójki cudownych stworzeń, które w swoim mniemaniu osiągnęły pełnię oświecenia i chętnie tłumaczą mu – i każdemu chętnemu – jak żyć. Czyli nastolatków.

Poszukuje Świętego Graala idealnej struktury fabularnej. W tym celu uczy się, studiuje, czyta. A końca tego spodziewa się wraz z ostatnim namaszczeniem.

Chciałby napisać kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt, dobrych tekstów (uważa, że już ma dwa!) i pomóc innym scenarzystom napisać kilkadziesiąt, a może nawet sto kilkadziesiąt, świetnych historii.

Podsumowując: wierzy w życie proste i pogodne, a życiowe zawirowania pozostawia literackiej fikcji.

Podziel się:

  • Udostępnij na Twitterze(Otwiera się w nowym oknie)
  • Kliknij, aby udostępnić na Facebooku(Otwiera się w nowym oknie)
  • Kliknij, aby udostępnić na Google+(Otwiera się w nowym oknie)
Udostępnij
Tweetnij

Podobne

4 thoughts on “SerialCon i ani słowa o Story Grid”

  1. Pingback: Diagnosis - coś więcej niż film - PRZYGODY SCENARZYSTY
  2. Loë pisze:
    11/06/2019 o 07:48

    Cześć, bardzo dziękuję za docenienie mojego podbródka! 😀 Czuję się w obowiązku sprostować, że westchnięcie do pana ochroniarza było w kontekście braku profesjonalizmu, którym wykazała się Góra OffCamery organizując poprzedni wieczór w taki a nie inny sposób (i później zwalając na nas, minionków w istocie, odpowiedzialność za niezgodność z ich Wizją(tm)). Absolutnie nie było moim zamiarem łamanie niczyjego serca. Uśmiechu nie widziałam, absolutnie powinnam nosić okulary; ale uśmiecham się do Ciebie, cieszę się, że udało się skorzystać z Q&A. Pewnie nie do końca sprawiedliwie z perspektywy innych uczestników, którzy nie weszli, ale cóż – co prawda nie lubię, jak nie reaguje się na moje „nie”, ale w gruncie rzeczy zależy mi na zadowoleniu uczestników na tyle, na ile mogę, cieszę się więc, że skorzystaliście ze wszystkiego, co SerialCon miał do zaoferowania 🙂

    Odpowiedz
    1. Karol Lemański pisze:
      11/06/2019 o 18:15

      Serdecznie dziękuję za wszystko to, co festiwal zyskał dzięki Tobie.
      Miło było obserwować Cię w akcji.
      A jeżeli chodzi o mnie, no cóż, dziękuję za sygnał, postaram się na przyszłość uśmiechać bardziej zamaszyście 😉

      Odpowiedz
  3. Grażyna Zielińska pisze:
    08/05/2019 o 22:49

    Dziękuję że nienmsiałam jechać do Krakowa.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kategorie

  • Aktualności
  • Biblioteka scenarzysty
  • Bohater większy niż film
  • Fade In – scenarzyści
  • Jak to jest napisane?
  • Konkursy scenariuszowe
  • Niezbędnik scenarzysty
  • Pierwsza scena
  • Przygody scenarzysty
  • Scenariopisarstwo
  • The Story Grid

O przygodach

„Jeśli masz zamiar próbować, idź na całość.

W innym wypadku, nawet nie zaczynaj.

Jeśli masz zamiar próbować, idź na całość.

To może oznaczać utratę wszystkich: dziewczyn, żon, bliskich, pracy,

A może nawet Twojego rozumu.

Idź na całość.

To może oznaczać niejedzenie przez 3 lub 4 dni.

To może oznaczać zamarzanie na parkowej ławce.

To może oznaczać więzienie, to może oznaczać szyderstwa, kpiny, izolację.

Izolacja jest darem.

Wszystko inne to sprawdzenie Twojej wytrzymałości.

Tego jak bardzo chcesz to zrobić.

I w końcu to zrobisz.

Pomimo odrzucenia i najgorszych szans powodzenia.

I będzie to lepsze niż wszystko o czym możesz marzyć.

Jeśli masz zamiar próbować, próbuj ze wszystkich sił.

Nie ma innego uczucia, które może się temu równać.

Będziesz sam na sam z bogami.

A noce będą płonąć ogniem.

Rób to. Rób to. Rób to. Na 100%.

Będziesz sunął przez życie do perfekcyjnego śmiechu.

To jedyna dobra walka jaka jest.”

– Charles Bukowski

© 2023 PRZYGODY SCENARZYSTY | WordPress Theme by Superbthemes