Czym jest drabinka?

Wiesz jakie przesłanie chcesz przekazać za pomocą swojej historii. Wiesz jak wyglądają i zachowują się bohaterowie, którzy mają je nieść. Wiesz kto i co ma im w tym przeszkadzać. Wiesz jak to wszystko się zacznie i jak skończy. Jesteś gotowy ruszyć w drogę. Wydaje się, że znasz teren i nic cię nie zaskoczy. Jednak ta podróż potrwa tygodnie / miesiące / lata. Jesteś pewny, że ani razu nie zbłądzisz? Nie będziesz miał wątpliwości? Nie zgubisz czegoś ważnego po drodze? Zawsze lepiej mieć pod ręką mapę. Tę rolę spełnia właśnie drabinka.

Drabinkę scenariuszową dobrze charakteryzuje jej angielskie określenie – scene breakdown, czyli dosłownie rozbicie na sceny, na co również zwrócił uwagę w swojej książce pt. „Niedoskonałe odbicie” ceniony scenarzysta Maciej Karpiński:

„Drabinka to rozpisanie akcji filmu na odrębne, ułożone w określonej kolejności sceny. Kolejność scen, ich wzajemne relacje, przesądzają o dramatycznej strukturze scenariusza. Nie wyobrażam sobie, by można tę strukturę prawidłowo skonstruować, a tym samym, praktycznie biorąc, napisać dobry scenariusz bez drabinki.”

– Maciej Karpiński

Istotność drabinki dla procesu tworzenia scenariusza podkreśla nie tylko myśl europejska reprezentowana przez cytowanego powyżej Macieja Karpińskiego, ale także amerykańska. W książce „Jak napisać scenariusz filmowy” Duetu Robin Russin i William Downs (mam do tej pozycji sentyment – to pierwszy podręcznik scenariopisarstwa jaki przeczytałem) autorzy podają bardzo konkretny przepis na drabinkę. Zalecają stworzenie od 45 do 55 kart (z kolei Lew Hunter wykładowca scenariopisarstwa w UCLA pisze o liczbie od 30 do 39 fiszek – średnio przeznacza 3 strony scenariusza na jedną kartę), a każda z nich powinna zawierać wszystkie informacje potrzebne do napisania sceny – czas, miejsce, postacie, wydarzenie, konflikt, czasami kluczową kwestię i związek danej sceny z łukiem opowieści.

W polemice do tego pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jedną wypowiedź scenarzysty „Różyczki”.

„Zapisujemy w sposób skrótowy, wręcz hasłowy – pamiętajmy, że drabinka jest roboczym instrumentem przeznaczonym tylko dla nas samych, a my znamy nasz materiał; możemy zatem pozwolić sobie na zapis, który tylko my zrozumiemy.”

– Maciej Karpiński

Kto ma rację? Każdy! Drabinka jest narzędziem które ma ci ułatwić pracę. Jeśli ci służy umieszczanie na kartach wielu informacji – świetnie! Jeśli wystarczy ci jedno zdanie a całą resztę masz w głowie – ekstra! Obie szkoły zgadzają się co do jednego – warto tworzyć drabinkę!

 

Jak wygląda moja karta drabinki?

 Moja karta to prostokąt o wymiarach 14,5 cm x 8,5 cm wycięty z grubego papieru technicznego. Lubię je przygotowywać – dobierać, odmierzać, wycinać – wtedy czuję, że za chwilę rozpocznę nowy i bardzo ważny etap w pracy nad scenariuszem. Pomysł przeistacza się w projekt. Kiedy coś trafia na kartę staje się realne i namacalne.

  1. Nagłówek – tutaj umieszczam wszystkie informacje które będą w nagłówku sceny: miejsce akcji, wnętrze czy plener, dzień czy noc.
  2. Tytuł sceny – jednym zdaniem określam tą scenę. Tak bym na pierwszy rzut oka mógł ją rozpoznać, skojarzyć i umiejscowić.
  3. Wydarzenia / działania / uwagi – to jest miejsce na szczegółowe, najważniejsze informacje. Czasami jest to dokładny opis sceny, czasami tylko kluczowe wydarzenia, emocje, działania, rekwizyty. Wszystko to co warunkuje wartość i sens tej sceny.
  4. Stopień wykonania – tworzenie scenariusza to proces długotrwały. Na jego drodze potrzebuję drobnych sukcesików stanowiących motywacyjne paliwo do dalszej pracy. Dla mnie takim pozytywem jest ukończenie pojedynczej sceny lub chociaż zmiana jej statusu. Do ich określenia używam trzech podstawowych kolorów:
  • czerwony – mam świadomość potrzeby konkretnej sceny, mam na nią jakiś pomysł, ale nie zacząłem nad nią pracować.
  • żółty – work in progress! Scena jest pisana, poprawiana, modelowana, póki nie osiągnie poziomu akceptowalnego dla danego draftu.
  • zielony – oznacza oczywiście, że to co napisałem przeszło w tym momencie wewnętrznego cenzora. Moment przemieniania sticka z żółtego na zielony to jedna z moich ulubionych chwil.
  • Czasami stosuję dodatkowe oznaczenia kolorów by wyróżnić konkretne problemy z którymi się zmagam. Na przykład gdy konstrukcja całej sceny jest gotowa, a pozostały do doszlifowania dialogi to karta otrzymuje dodatkowe oznaczenie. Tak samo gdy dostrzegam problemy z konfliktem lub rytmem. Jednocześnie staram się by tych kolorów nie było zbyt dużo, tak by całość pozostawała czytelna.

To co trafia na kartę, podobnie jak podpisy pod zdjęciami bohatera „Memento”, jest święte. To najważniejsze składowe danej sceny, które połączone ze sobą tworzą mój przyszły scenariusz, mój film. Oczywiście czasami dokonuję zmian, w końcu nawet Leonard w interpretacji Guy’a Pierce’a musiał poddawać swoje podpisy reinterpretacji, ale staram się by było ich mało.

Miejsce nowych, jeszcze nie sprawdzonych idei jest pod spodem.

Na osobnych kartkach notuję wszystko co doprowadziło do powstania danej sceny i wszystko co w trakcie jej pisania lub dalszych analiz w jej kontekście przyszło mi do głowy. Tutaj kryją się efekty researchu, burzy mózgu, konsultacji, doświadczeń życiowych i kreatywnej pracy. Im więcej i wyższej jakości są informacje pod spodem tym lepsza jest karta główna.

 

Drabinka z podziałem na sekwencje

 

Tak prezentuje się całość. Jest to drabinka mojego najnowszego scenariusza pt. „Rój”, któremu poświęcę kilka najbliższych wpisów i do którego będę się wielokrotnie odwoływał, ponieważ to nad nim pracując nauczyłem się zdecydowanie najwięcej.

Jedna linia pozioma powyższej drabinki to jedna sekwencja scenariuszowa. Większość teoretyków scenariopisarstwa (na czele z Frankiem Danielem, twórcą i propagatorem metody sekwencyjnej) dzieli scenariusz na osiem sekwencji. Jak widać powyżej ja tym razem zdecydowałem się tylko na siedem. Pominięcie ostatniej, definiowanej jako przemiana i nowy początek, związane jest z rodzajem historii i specyfiką zakończenia. Mam nadzieję, że finał mojej pracy będzie można zobaczyć na ekranie i po premierze wrócimy do dyskusji czy taki wybór jest optymalny.

Umiejscowienie drabinki jest rzeczą wtórną, uwarunkowaną wygodą i przyzwyczajeniem. Popularnością cieszą się tablice korkowe, ale czytałem również o rolowanych, dużych arkuszach papieru, a nawet sznurkach rozciągniętych przez cały pokój. U mnie jest to przeważnie podłoga (na początkowym etapie, gdy drabinka jest krótsza, wystarcza stół). Czynnikiem decydującym przy wyborze tej powierzchni jest fakt nie posiadania writers roomu gdzie mógłbym moje drabinki rozłożyć na stałe, więc muszę zadowolić się akurat dostępnym fragmentem parkietu. 😉

Na tym poziomie wykuwa się mój scenariusz. To tutaj jest miejsce na eksperymenty, testy pomysłów, szukanie luk, nadawanie rytmu, analizowanie siły konfliktów, ocenianie jakości i wiarygodności przemiany bohatera, sprawdzanie logiczności i ciągu przyczynowo-skutkowego. Tutaj można wyłapać dużo błędów i możliwie najłatwiej je naprawić.

Bokserzy mówią, że im ciężej trenujesz tym łatwiejsza później jest walka. Podobnie jest z drabinką. Im więcej poświęcisz jej uwagi, tym łatwiej będzie ci się pisało scenariusz.

A jakie są wasze doświadczenia z drabinką? Korzystacie? Lubicie? Może wolicie skupić się na treatmencie (Krzysztof Kieślowski powiedział kiedyś, że pisze tylko to za co mu płacą)? Chętnie poznam waszą opinię.