Wszystkiego faktycznie jest tu więcej – a już zwłaszcza głównych bohaterów, których tym razem jest dwóch. Ba, jest to też pierwsze zderzenie na planie legend Ala Pacino i Roberta DeNiro (tak, wystąpili też w jednym z niewielu sequeli lepszych od oryginału – „Ojcu Chrzestnym 2” – ale nigdy nie dzielili planu).

I dwie też rzeczy się nie zmieniły: to wciąż impresja, skupiająca się na tym, co zrobiło na mnie wrażenie („mnie” jako widzu i piszącym). Po drugie, nieustannie też jest to rzecz głównie o bohaterach…”głównie”, bo przecież dobra historia jest prawie zawsze sprawnie skonstruowaną fizyczną emanacją problemów, aspiracji i strachu bohaterów – powiązanych spójnym tematem. I okrucieństwem twórcy, jak swych bohaterów najefektowniej przeczołgać.

Wspomniałem o dwóch rzeczach, ale (wiadomo, sequel…) tak naprawdę jest i trzecia: wciąż jest tu masa spoilerów.

 

PRAWDZIWYM BOHATEREM JEST TEMAT

         Kobieta i mężczyzna stoją na tarasie z efektownym widokiem na nocne Los Angeles.  Ona jest aspirującą graficzką dorabiającą w księgarni. On, dawny więzień, „dorabia” organizując świetnie zorganizowane napady. Gdyby o tym wiedziała…pewnie nie byłoby tej rozmowy. Ale w tym filmie nawet to nie jest takie oczywiste.

Póki co jednak rozmawiają skąpani w ulubionych błękitno-nocnych odcieniach Michaela Manna. Nawet na poziomie dyskusji nader ważnym motywem jest tu światło – od „miasta świateł” (światła Los Angeles po zmroku) po dość symboliczną anegdotkę o kwitnących na niebiesko algach na Fiji – magicznie rozświetlających toń nocnego morza. Ale kręgosłupem filmu jest ta wymiana:

ONA (EADY)

Czujesz się samotny?

ON (NEIL)

Jestem sam. Nigdy samotny.

W pewnym sensie reszta arcydzieła Michaela Manna jest bowiem tematyczną odpowiedzią na to pytanie Eady i odpowiedź Neila (Robert De Niro) – zarówno w odniesieniu do postaci De Niro jak i Ala Pacino – przewrotnie kwestionując i drążąc motywacje bohaterów.

Film ucina tutaj jedną poetycką kwestię ze scenariusza – pewnie już niepotrzebną dla nakreślenia wspomnianego tematu. Kwestię, być może, lekko pretensjonalną…ale na mnie, w kontekście tego filmu, jednak działającą i – zgaduję – bardzo fajnie zarysowującą tematyczną wizję całości z perspektywy Michaela Manna:

EADY (V.O.)

The plates are mezzotints.  They evoke a feeling Japanese painters called „sabi”.  They believed there were eight scenes of transcendental loneliness. They painted them over and over again.

 

„Gorączka” zatem – impresyjnie i nieco w duchu analiz a la „me too” rozwijając temat – jest w sporej mierze filmem o samotności, na którą skazują się „silni” faceci…powtarzając non stop (over and over again) te same toksyczne wzorce.

 

GORĄCZKA POSTACI

Można w tym filmie zachwycać się wieloma rzeczami – od zdjęć Dantego Spinotti, którego kadry inspirowały się nawet obrazami, przez aktorstwo (choć nieobca jest mi opinia, że Pacino przeszarżował – ale jak miał tego nie robić skoro sam się przyznał, że widział tę postać jak kogoś na prawie permanentnym kokainowym haju) po realistycznie mistrzowskie sekwencje akcji – centralny napad na bank jest ponoć wciąż puszczany jako instruktaż oddziałom Marines… – kończąc na muzyce (wciąż mam na playliście „Last night” Terje Rypdala, gdy Neil proponuje Eady nowy start, „New dawn fades” Moby’ego, gdy Al Pacino jedzie za DeNiro, by zaproponować mu słynną kawę czy też „God Moving Over the Face of the Waters” w tle ostatniej sceny).

Ale ta seria poświęcona jest przecież postaciom, więc wróćmy do opisu postaci De Niro z pierwszej strony scenariusza – i tego, czy mówił prawdę odpowiadając Eady – w najbardziej szczegółowo zapisanym scenariuszu jaki znam:

Neil’s voice is street, but his language is precise like an engineer’s. Neil runs a professional crew that pulls down high line, high number scores and does it anyway the score has to be taken down: if on the prowl (a burglary), that’s fine; if they have to go in strong (armed), that’s fine too.  And if you get in their way, that’s got to be your problem.  His lifestyle is obsessively functional.  There’s no steady woman or any encumbrance.  Neil McCauley keeps it so there’s nothing he couldn’t walk from in 30 seconds flat.

 

To zdecydowanie nietypowo długie wprowadzenie bohatera jak na standardy scenopisarskie. Ale w tym backstory pada kluczowa kwestia o pewnych 30 sekundach, które są symboliczne w tej historii… i organicznie związane z samym tytułem.

Tytuł jak tytuł: ten dobry powinien być wielopoziomowy, sugestywny i zapowiadać gatunek filmu. I tak jest. Ale na tym podstawowym poziomie – czymś, co w angielskim jest bardziej czytelne i sugestywne –  „gorączka”/„heat” oznacza po prostu nadciągające kłopoty. Na poziomie jeszcze bardziej życiowym – w ustach mentora Neila, granego przez Jona Voighta – są to kłopoty z prawem powiązane z koniecznością natychmiastowej ucieczki.

A skoro już o prawie i powodzie ucieczki…poznajcie Vincenta Hannę w kreacji Ala Pacino. Yin i yang to wyświechtane określenie, ale cholernie ciężko go tu nie użyć. O ile chłodnego, metodycznego Neila poznaliśmy podczas przygotowywania napadu (kradzież karetki), o tyle Hanna, notorycznie na adrenalinowym haju i potrzebujący skrajnych emocji, by funkcjonować, jest wprowadzony przez scenę seksu ze swą (trzecią) żoną.

Co ciekawe – w przeciwieństwie do Neila, ale i postaci drugoplanowych – Hanna w ogóle nie jest opisany w swym intro tego, jak wspomniałem, bardzo szczegółowego scenariusza. Tak jakby miały definiować go jego gesty: muśnięcie dłonią uda partnerki i pełen pasji seks.

Co do opisu werbalnego – sam go dokonuje w momencie autorefleksji przy żonie: „Jestem tylko tym, co ścigam”. To samo powie zresztą najbliższa mu osoba na tym świecie – podczas najsłynniejszej sceny filmu. Ale o tym jeszcze przecież będzie.

Najlepiej charakteryzować bohaterów przez postawienie ich pod ścianą – i „Gorączka” zrobi to z nimi – ale przy ich wprowadzaniu zawsze skutecznym narzędziem jest pokazanie jak się odbijają w kluczowych relacjach i środowisku zawodowym. I tutaj ciekawostka: to strona przestępców jest lepiej scharakteryzowana. Widać to zwłaszcza w ojcowsko-synowskiej relacji Neila i Chrisa (Val Kilmer), który gra tu niesfornego „syna” z rozpadającym się małżeństwem i problemem z hazardem.

Ba, w którymś momencie pojawia się nawet dość poruszający wątek byłego przestępcy, który – przy kibicowaniu żony – próbuje żyć legalnie…tylko po to, by znów znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i chwili i ulec dawnemu życiu z tragicznymi skutkami. Żaden z policjantów w zespole Hanny nie ma tak emocjonalnego czy zniuansowanego momentu: są po prostu sprawnym, dobrze naoliwionym mechanizmem sterowanym przez charyzmatycznego Hannę.

Ten schemat przewrotnego „humanizowania” strony przestępców jest zresztą w tej historii dość konsekwentny (do tego też wrócimy)…a w kwestii wspomnianego Chrisa – daje to też Neilowi klasyczny „save the cat” moment, gdy widząc żonę Chrisa (Ashley Judd) z kochankiem, negocjuje, by dała mężowi drugą szansę przy jego pomocy finansowej. Sam Neil zaś, wbrew zasadzie swego mentora o tym, by nie przywiązywać się do niczego, czego nie mógłby zostawić w 30 sekund, w najlepsze zakochuje się w Eady.

W przebiegu emocjonalnym – z żelazną konsekwencją przewrotnego zabiegu – chłodny, przypominający ducha Neil coraz bardziej otwiera się na ludzkie emocje i szczęście pochodzące od drugiej osobypodczas gdy krajobraz emocjonalny Hanny z każdą upływającą minutą zaczyna przypominać pole bitwy (zdrada żony i samobójcza próba pasierbicy).

 

W POSZUKIWANIU SZWARCCHARAKTERU

 Nie jest to film dający się łatwo zaszufladkować – i sam Mann bardzo się upierał, by tak było – ale jednak korzenie ma mocno gatunkowe. Myślę, że w grubym uproszczeniu możemy tu rzucić etykietą a la „dramat kryminalny”. A co to za gatunek bez dobrego czarnego charakteru?

Według wszelkich prawideł powinien to być ktoś tak skonstruowany, by najlepiej testować kluczową słabość naszego bohatera.

Oczywiście dla tej tandemowej historii daleko ważniejsza jest przewrotna relacja antagonistyczna między bohaterami, którzy w idealnym świecie powinni być przyjaciółmi – to ten paradoks daje Gorączceprawdziwą siłę i tragiczny wydźwięk.

Ale wspomniałem też o tym „humanizowaniu”  przestępców – i Michael Mann użył tu zwyczajowego tricku pt. „jeśli nie chcemy, by nasz anty-bohater (Neil) był postrzegany zbyt negatywnie – wprowadźmy do historii jeszcze większego „złola”. Ktoś mógłby stwierdzić, że Mann się tu trochę zagalopował, bo Waingro – nowy, psychopatyczny nabytek w ekipie Neila – nie dość, że jest sadystycznym neo-nazistą „wykształconym” w – cytując scenariusz – akademiach gladiatorów Chino i Tracey (więzieniach dla najbrutalniejszych przestępców), to jeszcze okazuje się być seryjnym mordercą nastolatek.

By dodatkowo podkreślić związek między głównymi bohaterami: oczywiście w miejscu kolejnego mordu Waingro – „zupełnym przypadkiem” zjawia się Hanna…pocieszając matkę ofiary.

Wspomniałem, że dobry czarny charakter musi testować kluczową słabość protagonisty. Czy Waingro tak robi? Nie do końca. Po tym jak Neil chce go wyeliminować, bardziej generuje komplikacje (łącząc siły z drugim czarnym charakterem, szemranym biznesmenem, któremu Neil zwinął papiery wartościowe) – zwłaszcza donosząc o napadzie na bank w centralnej sekwencji filmu, która zostawia same blizny i trupy po obu stronach barykady. Ale jego obecność w historii – i chęć zemsty Neila – prowadzi do tragicznej puenty. Akurat gdy postać De Niro zdecydowała o zostawieniu wszystkiego w cholerę i wyjechaniu z Eady, by zacząć nowe życie na Nowej Zelandii.

Waingro jest jednak zupełnie pretekstowy – i mimo, że imponująco wzbudza nienawiść widza…jest najsłabszą częścią całej układanki fabularnej.

Najlepszą jej częścią jest zaś wspomniany przewrotny bromance głównych bohaterów. I nic nie oddaje go lepiej niż najsłynniejsza scena tego filmu: swoisty moment ciszy przed burzą (słynna sekwencja napadu na bank), od której zacznie się prawdziwa gorączka.

 

PRZERWA NA KAWĘ

Hanna jedzie za Neilem – ale nie jest to klasyczna sekwencja śledzenia z filmów policyjnych. Bo nasz detektyw niespodziewanie zatrzymuje swego rywala. Podchodzi do niego. Domyśla się, że ten ma odbezpieczony rewolwer pod prawym udem – rzuca tam przelotne spojrzenie – a potem zaprasza go na najbardziej znaną niewypitą kawę w historii nowożytnego filmu.

Neil się zgadza. Może dlatego, że chce wybadać rywala. Może dlatego, że go szanuje.

A zatem niepita kawa. Umówmy się. Na poziomie werbalnym to nie jest jakiś masterclass dialogu. Dwóch legendarnych aktorów siedzi i zwierza się na temat wybranego trybu życia, snów a nawet kłamstw, które muszą mówić, by je utrzymać – bo nie wyobrażają sobie innego życia. To, co sprawia, że ogląda się to ze wstrzymanym oddechem – to zupełnie nieoczekiwana szczerość w takim kontekście. Mamy praktycznie poczucie katharsis, które powinno nastąpić w kulminacji…ale jest tu i teraz, gdy tych dwóch szanujących się rywali nagle zdaje sobie sprawę, że w końcu znaleźli osobę, przy której nie muszą udawać. To też jest lekcja pisania dialogów: nietypowy kontekst dramaturgiczny zawsze wzniesie „typowe” słowa na nieoczekiwany poziom.

Hanna zaczyna „small talk” od odrobionej pracy domowej – historii więziennej Neila. Pyta, czy ten chce tam wrócić. Nie popisał się z tym naiwnym wstępem: Neil rewanżuje się więc pytaniem, czy wg Hanny ma na klatce piersiowej tatuaż „Born to lose”. Następuje ironiczny przerywnik o tym, czym jest „normalne życie” (grill i mecze), do którego mieliby aspirować.  A skoro już normalne życie…Hanna powiada o swojej „normalności”: kolejnym rozpadającym się małżeństwie, bo non stop ściga takich jak Neil. I znów to Neil ma ripostę – nawiązującą do rady Jona Voighta – a la „jak chcesz mieć normalne życie jeśli ja jestem gotów rzucić wszystko w ciągu 30 sekund”.

Kończą przytaczając swe symboliczne sny – Hanna o ofiarach morderstw z ranami postrzałowymi głowy siedzącymi przy jednym stole, Neil o tonięciu (jego interpretacja snu, która wydaje się ironicznie prorocza przed późniejszą kluczową decyzją: „Mam czas”) – wciąż będąc w punkcie wyjścia: nikt z nich przecież nie ustąpi. Niby fiasko inicjatywy Hanny, więc czemu mamy wrażenie, że jest zachwycony tą dyskusją?

Jasne, nie jest do końca normalny, więc ta rozmowa spełniła jego wymogi w zakresie nie-normatywności. Ale znów: przede wszystkim jest to moment potwierdzenia…znalazłem swoje odbicie.

I jasne, że będzie próbował go powstrzymać – obiecują sobie brak zawahania przy takiej konfrontacji… ale, kto wie, może jednak do tego nie dojdzie. Może jednak jest miejsce dla nich obu na tym świecie.

I może też niejeden widz przez moment chce wierzyć w tę iluzję.

 

GORĄCZKA

         Neil jedzie z Eady na lotnisko…jest nietypowo spięty co z niepokojem obserwuje ta druga. Każdy widz czuje teraz ten niepokój. Pętla gorączki zaciskała się wokół Neila i Chrisa (kolejna świetna scena nieudanej pułapki na Chrisa u jego żony – z „Mystery man” Rypdala w tle) od wiadomej akcji w banku ze zdwojoną siłą.

Ale teraz? Tak niewiele ich dzieli od nowego otwarcia w życiu. W tym momencie jednak oczywiście coś musi się stać: Neil ma telefon z danymi o lokalizacji Waingro. Pułapka zastawiona przez Hannę. Ale Neil jest Neilem: nie zostawia niezakończonych wątków…jak w swym śnie – myśląc, ze ma czas.

Ponieważ ostatnio dodatkowo eksperymentuje z emocjami…dochodzą do niego też te negatywne. Przez Waingro zginęli jego przyjaciele. Jak ma zacząć szczęśliwe zakończenie w nowym rozdziale swego życia, gdy w tym poprzednim ten potwór ma swój własny bezkarny happy end?

Więc świadomie ignoruje wiodącą radę swego mentora – jak bohater mitów łamiący kluczową zasadę świata, za co musi zostać ukarany – i przestaje uciekać przed gorączką. Wchodzi w sam jej środek i – gdy umierająca z niepokoju Eady czeka na niego w samochodzie – efektownie wymierza sprawiedliwość. Jest to jeden z najbardziej satysfakcjonujących momentów sprawiedliwości w historii filmu: Neil każący przerażonemu Waingro spojrzeć sobie w oczy na moment przed pociągnięciem spustu.

Ale kara za złamanie naczelnej zasady tego świata nadciąga w postaci Hanny. W bardzo sugestywnej scenie następuje wymiana spojrzeń między Neilem, Eady i Hanną, który właśnie stanął między nimi.

Wywiązuje się obowiązkowy pościg – i by spotęgować gorzki symbolizm – do konfrontacji dochodzi na lotnisku…miejscu, które do tego momentu symbolizowało ucieczkę do nowego życia Neila.

Wybór miejsca nie może być tu przypadkowy. Na poziomie wizualnym historia też domyka krąg: znów toniemy w nocnych odcieniach błękitu uwielbianych przez Manna i Spinotti. Znów też kluczową rolę odgrywa tu światło, o którym Neil rozmawiał stojąc na tarasie z Eady podczas ich pierwszej randki – gdy bioluminesencyjne algi z Fiji symbolizowały zaczarowany potencjał ich wspólnej przyszłości. Teraz jednak światła lotniska i przelatujących samolotów oślepiają i dezorientują.

I zabijają. O ile w dostępnej w sieci wersji scenariusza Hanna zwyciężył ten pojedynek nowożytnych rewolwerowców przez ślepaka w broni Neila – w filmie Mann zmienił to na cień, który ostrzegł Hannę – cień Neila rzucony pod wpływem świateł lądującego samolotu.

W ostatniej scenie „Gorączki”, zatem, Hanna podchodzi do umierającego Neila, gdy w tle zaczyna lecieć „God moving over the face of the waters”.

Ten mówi, że dotrzymał słowa: nie wróci do więzienia. Po czym podnosi dłoń do pożegnalnego uścisku, Hanna ją przyjmuje. Podnosi wzrok i wpatruje się w przestrzeń (w scenariuszu: looks down the runway into the west at the lines of blue runway lights like rivers).

„Ten dobry” pokonał „tego złego”. Ale w tym świetnym ujęciu oczu skonfliktowanego detektywa nie może być przecież triumfu. Właśnie zabił najbliższą sobie osobę.

A teraz, w ostatnich sekundach filmu, wciąż tak stoi ściskając jej dłoń. „The two of them stay like that.”

Wyciemnienie.

Temat filmu zatoczył koło i wrócił do pierwszej rozmowy Neila i Eady. Która mogłaby teraz zadać pytanie o samotność Hannie.

 

Poprzedni artykuł z cyklu „Bohater większy niż film” możecie przeczytać tutaj:

„Boże ciało”: Bohater większy niż film

O Autorze

Bartek Pietryka – Wykładowca filologii angielskiej, tłumacz i scenarzysta…niekoniecznie w tej kolejności. Kilkukrotny finalista oraz półfinalista głównych ogólnopolskich konkursów scenopisarskich – Script Pro, Script Wars oraz Trzy Korony (w tym wyróżnienie specjalne w 2015). Absolwent kursu “Serial Premium”(edycja 2018) organizowanego przez StoryLab i prowadzonego przez Macieja Kubickiego. Współautor scenariusza etiudy “Mów do mnie”(“Silent song”) w reżyserii Dóry László-Gulyás i scenarzysta kilku wideoklipów (w tym dla Tabu i Zeusa). Autor dwóch projektów zakwalifikowanych do drugiego etapu w Cyfrowej Strefie Twórców (w tym jedna opcja dla TFP i development dla TFP / Polsatu) oraz innych dwóch zakwalifikowanych na pitchingi podczas Kameralnego Lata (2018 i 2019). Zaproszony na konsultacje scenopisarskie w ramach festiwalu Off Camera 2019. Uczestnik programów TVN Discovery Talents i Canal+Series Lab. Nieodmiennie otwarty na współpracę też ze studentami filmówek…nawet jeśli czasem to wybucha w twarz;)